Dziękuję wszystkim uczniom, którzy choć w najmniejszym stopniu przyczynili się do powstania tej strony. Mam nadzieję, że spełni ona nasze wspólne oczekiwania.
Specjalne podziękowania dla Michała.
Przed niewielu laty żyło na wyspie Roti dwoje małżonków. Kochali się bardzo, a może im się tylko zdawało, w każdym razie nie z tej strony przyszło nieszczęście.
Ani inne rzeczy.
Bo pewnego dnia żona umarła. Wdowiec obmył jej ciało w dziewięciu wodach i zawinął w najdelikatniej barwiony jedwab, ale wtedy umarła stała się tak piękna, że sił mu zabrakło, aby dokończyć pogrzebu.
Upadł koło zwłok i wydało mu się, że umiera.
Jestem martwy i nie mogę dopełnić obrządku. Zróbcie to za mnie! poprosił krewnych. Zasypcie nas oboje.
Przestań! to zbyt straszne! krzyknęli.
Zasypcie! płakał. Nie miejcie żalu, że przerzucam na wasze ramiona smutek grobu, a sam biorę tę odrobinę radości, jaką grób miewa dla tego, kto w nim spoczywa!
Krewni się nie chcieli zgodzić.
Wreszcie któryś starzec spojrzał na morze.
Nasi przodkowie powierzali umarłych morzu. Kto wie, dokąd płynęli? Prędzej morze pogodzi żywego z umarłą niż wnętrze ziemi.
Niech tak będzie! powiedział wdowiec. Nie chcę zostać daleko od niej, wolę być daleko razem z nią.
Więc przygotowano łódź bez pokładu, ułożono w niej zwłoki, mąż zepchnąwszy łódź na głębszą wodę wskoczył do środka. Wiatr poranny poleciał ku morzu, a z nim żagiel, a pod żaglem umarła i zapatrzony w nią małżonek. Wkrótce rozpłynęli się w nasiąkłych słońcem mgłach na widnokręgu, albo może w łzach patrzących z brzegu krewnych i przyjaciół, znajomych i nieznajomych.
Mąż nie widział dni ani nocy, tylko czasem ciemniało mu w oczach, jak z rozpaczy, albo jaśniało, jak z zachwytu nad urodą zmarłej. Te uczucia mieszały mu się z czasem. Wszystko prócz jej twarzy widział niejasno, jako bezkształtną szarość. Czas zmieszany z morzem przepływał za burtą łodzi, wiozącej dwoje umarłych : ciałem i duszą.
Aż kobieta zaczęła cuchnąć.
Wtedy mąż, odrętwiały już z bólu, ocknął się znowu na myśl o tej potwornej rzeczy, która była trudniejsza do zniesienia od samej śmierci. I cała rozpacz, do jakiej może być zdolny mężczyzna, wybuchła teraz dopiero, kiedy wykrzyknął :
Weź pół mojego życia!
I stało się, że umarła wzięła w tym momencie połowę życia, jakie było mu jeszcze przeznaczone. Ożyła. I w łodzi zapachniało od razu jaśminem i ciepłą skórą kobiecą.
Kiedy oderwali oczy od oczu, niedaleko widać było jakąś wysepkę.
Przybili do brzegu.
Spoczęli pod palmą bananową. Mąż położył głowę na jej kolanach i usnął, wyczerpany takim ogromem przeżyć. Żona chłonęła świat oczyma, które przez tyle dni widziały jedynie ciemność.
Wtedy opodal wysepki stanął parowiec.
Biały kapitan zobaczył na plaży mężczyznę, śpiącego z głową na kolanach śniadej kobiety. Była spowita w najbarwniejszy jedwab, który jej służył za całun, piękna urodą nie tylko własną, ale i śmierci. Oczy jej były głębsze niż nasze, ponieważ widziały nieistnienie. Wszystko się w niej wyrywało do życia, ponieważ zaznała zgonu. Kto umarł, nigdy już nie będzie taki, jak przedtem.
Kapitan zapragnął tej kobiety.
A ona odczuła to, jak nigdy w poprzednim życiu, i odpowiedziała na to, jak nigdy przedtem by nie odpowiedziała. Wsparła głowę śpiącego męża na kamieniu, wstała i poszła z kapitanem.
Kiedy mąż się zbudził, dym parowca rozmazywał się już na widnokręgu.
Miłość, która umiała sobie poradzić ze śmiercią, nie szczędzi wioseł. Porzucony mąż płynął siedem dni za parowcem, doganiając go z wolna, tak że dym jego był coraz wyraźniejszy. Ale dogonił ów statek dopiero w porcie zwanym Bangkulu. I tam dopiero jego żona i biały kapitan wyszli z kajuty, aby popatrzeć na miasto.
Człowiek z Roti wdarł się na pokład statku.
Załoga usiłowała go zatrzymać : ale czymże jest garstka białych marynarzy dla człowieka, który wziął górę nad śmiercią? Wyczytali to z jego twarzy i odstąpili. Stanął przed żoną i rzekł :
Nasza łódź czeka u burty. Pora wracać. Podziękuj białemu kapitanowi i chodź ze mną.
Kobieta odparła :
Nie znam ciebie i nie rozumiem twojej mowy. Jestem biała. Jestem żoną tego kapitana i byłam nią, odkąd żyję.
Jesteś blada od pieszczot śmierci i od tego, że tak długo nie wyglądałaś na słońce. Mimo to pozostałaś moją żoną. Nawet śmierć nie rozwi
hejwidze ze stronka niekompletna jesli chodzi o solucje to jestem bardzo dociekliwy i gram wlasnie drugi raz w te gierke moze moglbym pomoc w pisaniu solucji siedze wlasnie w klatwie szukalem czegos nowego u ciebie w tej solucji ale nie znalazlem wlasnie a gra rozkreca sie bardzo ladnie w tym miejscu. czy solucja bedzie dokonczona?
Przed niewielu laty żyło na wyspie Roti dwoje małżonków. Kochali się bardzo, a może im się tylko zdawało, w każdym razie nie z tej strony przyszło nieszczęście.
Ani inne rzeczy.
Bo pewnego dnia żona umarła. Wdowiec obmył jej ciało w dziewięciu wodach i zawinął w najdelikatniej barwiony jedwab, ale wtedy umarła stała się tak piękna, że sił mu zabrakło, aby dokończyć pogrzebu.
Upadł koło zwłok i wydało mu się, że umiera.
Jestem martwy i nie mogę dopełnić obrządku. Zróbcie to za mnie! poprosił krewnych. Zasypcie nas oboje.
Przestań! to zbyt straszne! krzyknęli.
Zasypcie! płakał. Nie miejcie żalu, że przerzucam na wasze ramiona smutek grobu, a sam biorę tę odrobinę radości, jaką grób miewa dla tego, kto w nim spoczywa!
Krewni się nie chcieli zgodzić.
Wreszcie któryś starzec spojrzał na morze.
Nasi przodkowie powierzali umarłych morzu. Kto wie, dokąd płynęli? Prędzej morze pogodzi żywego z umarłą niż wnętrze ziemi.
Niech tak będzie! powiedział wdowiec. Nie chcę zostać daleko od niej, wolę być daleko razem z nią.
Więc przygotowano łódź bez pokładu, ułożono w niej zwłoki, mąż zepchnąwszy łódź na głębszą wodę wskoczył do środka. Wiatr poranny poleciał ku morzu, a z nim żagiel, a pod żaglem umarła i zapatrzony w nią małżonek. Wkrótce rozpłynęli się w nasiąkłych słońcem mgłach na widnokręgu, albo może w łzach patrzących z brzegu krewnych i przyjaciół, znajomych i nieznajomych.
Mąż nie widział dni ani nocy, tylko czasem ciemniało mu w oczach, jak z rozpaczy, albo jaśniało, jak z zachwytu nad urodą zmarłej. Te uczucia mieszały mu się z czasem. Wszystko prócz jej twarzy widział niejasno, jako bezkształtną szarość. Czas zmieszany z morzem przepływał za burtą łodzi, wiozącej dwoje umarłych : ciałem i duszą.
Aż kobieta zaczęła cuchnąć.
Wtedy mąż, odrętwiały już z bólu, ocknął się znowu na myśl o tej potwornej rzeczy, która była trudniejsza do zniesienia od samej śmierci. I cała rozpacz, do jakiej może być zdolny mężczyzna, wybuchła teraz dopiero, kiedy wykrzyknął :
Weź pół mojego życia!
I stało się, że umarła wzięła w tym momencie połowę życia, jakie było mu jeszcze przeznaczone. Ożyła. I w łodzi zapachniało od razu jaśminem i ciepłą skórą kobiecą.
Kiedy oderwali oczy od oczu, niedaleko widać było jakąś wysepkę.
Przybili do brzegu.
Spoczęli pod palmą bananową. Mąż położył głowę na jej kolanach i usnął, wyczerpany takim ogromem przeżyć. Żona chłonęła świat oczyma, które przez tyle dni widziały jedynie ciemność.
Wtedy opodal wysepki stanął parowiec.
Biały kapitan zobaczył na plaży mężczyznę, śpiącego z głową na kolanach śniadej kobiety. Była spowita w najbarwniejszy jedwab, który jej służył za całun, piękna urodą nie tylko własną, ale i śmierci. Oczy jej były głębsze niż nasze, ponieważ widziały nieistnienie. Wszystko się w niej wyrywało do życia, ponieważ zaznała zgonu. Kto umarł, nigdy już nie będzie taki, jak przedtem.
Kapitan zapragnął tej kobiety.
A ona odczuła to, jak nigdy w poprzednim życiu, i odpowiedziała na to, jak nigdy przedtem by nie odpowiedziała. Wsparła głowę śpiącego męża na kamieniu, wstała i poszła z kapitanem.
Kiedy mąż się zbudził, dym parowca rozmazywał się już na widnokręgu.
Miłość, która umiała sobie poradzić ze śmiercią, nie szczędzi wioseł. Porzucony mąż płynął siedem dni za parowcem, doganiając go z wolna, tak że dym jego był coraz wyraźniejszy. Ale dogonił ów statek dopiero w porcie zwanym Bangkulu. I tam dopiero jego żona i biały kapitan wyszli z kajuty, aby popatrzeć na miasto.
Człowiek z Roti wdarł się na pokład statku.
Załoga usiłowała go zatrzymać : ale czymże jest garstka białych marynarzy dla człowieka, który wziął górę nad śmiercią? Wyczytali to z jego twarzy i odstąpili. Stanął przed żoną i rzekł :
Nasza łódź czeka u burty. Pora wracać. Podziękuj białemu kapitanowi i chodź ze mną.
Kobieta odparła :
Nie znam ciebie i nie rozumiem twojej mowy. Jestem biała. Jestem żoną tego kapitana i byłam nią, odkąd żyję.
Jesteś blada od pieszczot śmierci i od tego, że tak długo nie wyglądałaś na słońce. Mimo to pozostałaś moją żoną. Nawet śmierć nie rozwi
kurcze , no to fajnie ,ale mam problem ,że mi na tej stronie tych mapek nie wczytuje..także niewidze:( wytłumacz proszę koło czego:D
lub podaj swoj gadu to moze przeslesz mi tą mapkę??
witam wsyztkich fanów P:T :] ... mimo ,ze przeszedłem ta grę 7 razy:] to i tak do jejdnej sprawy cholera dojsc nie moge:] , jak wejsc do wieży w niższej dzielnicy , wiem ,wiem ,że trzeba pogadac z Lazlo na targowisku i bezimiennemu nasuwaja sie wtedy jakies wnioski , wszytko git , zgadza sie , ale gdzie do cholery jest ten portal do wieży? prosze o szybka pomoc , pozdrawiam:D ...
Nagrobek, o którym mowa w zadaniu z Es-Annon znajduje się w części Ula tą najbliżej Kostnicy. A jak zrobić z Nordoma maga? Czy po pokonaniu Konstrukta Złego Czarodzieja na III poziomie trudności? Jeszcze raz - fajny poradnik
Yo!. Za***ista stronka. Tylko niebieskie napisy na niebieskim tle to troche niewypał. Mamnadzieje ze stanie sie bardziej znana. Solucja wyśmienita ale ma jedno niedociągnięci e. A mianowicie niepisze w niej jak trzeba ułożyć kostke modrona żeby dostać sie do rubikonu. I to ze Nordom ma zaklecie Dzialo Mechanusa, oraz to ze wykrywa portale co czyni go niezwykle uzytecznego np: w Labiryncie Raveli. Powodzenia w Modernizacji Stronki. Jeszcze tu zajze i niechaj sfery beda dla was łaskawe.
Specjalne podziękowania dla Michała.
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
Ani inne rzeczy.
Bo pewnego dnia żona umarła. Wdowiec obmył jej ciało w dziewięciu wodach i zawinął w najdelikatniej barwiony jedwab, ale wtedy umarła stała się tak piękna, że sił mu zabrakło, aby dokończyć pogrzebu.
Upadł koło zwłok i wydało mu się, że umiera.
Jestem martwy i nie mogę dopełnić obrządku. Zróbcie to za mnie! poprosił krewnych. Zasypcie nas oboje.
Przestań! to zbyt straszne! krzyknęli.
Zasypcie! płakał. Nie miejcie żalu, że przerzucam na wasze ramiona smutek grobu, a sam biorę tę odrobinę radości, jaką grób miewa dla tego, kto w nim spoczywa!
Krewni się nie chcieli zgodzić.
Wreszcie któryś starzec spojrzał na morze.
Nasi przodkowie powierzali umarłych morzu. Kto wie, dokąd płynęli? Prędzej morze pogodzi żywego z umarłą niż wnętrze ziemi.
Niech tak będzie! powiedział wdowiec. Nie chcę zostać daleko od niej, wolę być daleko razem z nią.
Więc przygotowano łódź bez pokładu, ułożono w niej zwłoki, mąż zepchnąwszy łódź na głębszą wodę wskoczył do środka. Wiatr poranny poleciał ku morzu, a z nim żagiel, a pod żaglem umarła i zapatrzony w nią małżonek. Wkrótce rozpłynęli się w nasiąkłych słońcem mgłach na widnokręgu, albo może w łzach patrzących z brzegu krewnych i przyjaciół, znajomych i nieznajomych.
Mąż nie widział dni ani nocy, tylko czasem ciemniało mu w oczach, jak z rozpaczy, albo jaśniało, jak z zachwytu nad urodą zmarłej. Te uczucia mieszały mu się z czasem. Wszystko prócz jej twarzy widział niejasno, jako bezkształtną szarość. Czas zmieszany z morzem przepływał za burtą łodzi, wiozącej dwoje umarłych : ciałem i duszą.
Aż kobieta zaczęła cuchnąć.
Wtedy mąż, odrętwiały już z bólu, ocknął się znowu na myśl o tej potwornej rzeczy, która była trudniejsza do zniesienia od samej śmierci. I cała rozpacz, do jakiej może być zdolny mężczyzna, wybuchła teraz dopiero, kiedy wykrzyknął :
Weź pół mojego życia!
I stało się, że umarła wzięła w tym momencie połowę życia, jakie było mu jeszcze przeznaczone. Ożyła. I w łodzi zapachniało od razu jaśminem i ciepłą skórą kobiecą.
Kiedy oderwali oczy od oczu, niedaleko widać było jakąś wysepkę.
Przybili do brzegu.
Spoczęli pod palmą bananową. Mąż położył głowę na jej kolanach i usnął, wyczerpany takim ogromem przeżyć. Żona chłonęła świat oczyma, które przez tyle dni widziały jedynie ciemność.
Wtedy opodal wysepki stanął parowiec.
Biały kapitan zobaczył na plaży mężczyznę, śpiącego z głową na kolanach śniadej kobiety. Była spowita w najbarwniejszy jedwab, który jej służył za całun, piękna urodą nie tylko własną, ale i śmierci. Oczy jej były głębsze niż nasze, ponieważ widziały nieistnienie. Wszystko się w niej wyrywało do życia, ponieważ zaznała zgonu. Kto umarł, nigdy już nie będzie taki, jak przedtem.
Kapitan zapragnął tej kobiety.
A ona odczuła to, jak nigdy w poprzednim życiu, i odpowiedziała na to, jak nigdy przedtem by nie odpowiedziała. Wsparła głowę śpiącego męża na kamieniu, wstała i poszła z kapitanem.
Kiedy mąż się zbudził, dym parowca rozmazywał się już na widnokręgu.
Miłość, która umiała sobie poradzić ze śmiercią, nie szczędzi wioseł. Porzucony mąż płynął siedem dni za parowcem, doganiając go z wolna, tak że dym jego był coraz wyraźniejszy. Ale dogonił ów statek dopiero w porcie zwanym Bangkulu. I tam dopiero jego żona i biały kapitan wyszli z kajuty, aby popatrzeć na miasto.
Człowiek z Roti wdarł się na pokład statku.
Załoga usiłowała go zatrzymać : ale czymże jest garstka białych marynarzy dla człowieka, który wziął górę nad śmiercią? Wyczytali to z jego twarzy i odstąpili. Stanął przed żoną i rzekł :
Nasza łódź czeka u burty. Pora wracać. Podziękuj białemu kapitanowi i chodź ze mną.
Kobieta odparła :
Nie znam ciebie i nie rozumiem twojej mowy. Jestem biała. Jestem żoną tego kapitana i byłam nią, odkąd żyję.
Jesteś blada od pieszczot śmierci i od tego, że tak długo nie wyglądałaś na słońce. Mimo to pozostałaś moją żoną. Nawet śmierć nie rozwi
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
W dzień jarmarku , uwodząc gwar , opodal wagi
wystawił się był z kramem międzyludzki magik ;
szaty miał połatane , budę - rozskrzypiałą ,
a gdy już występował - nic się nie udało.
Królik uciekł z cylindra , gołąb zdziobał karty ,
papuga w tłum skrzeczała najsprośniejsze żarty ,
dzieci się z niego śmiały , dorośli zaś - klęli ,
strażnicy - grzywną dalsze występy ucięli.
Wtenczas magik na kłódkę starą zamknął budę
i zapowiedział , jak to chce rozproszyć nudę :
odgadnie skryte myśli panienek z miasteczka ,
pamiętnikom wiadome jeno i chusteczkom.
I w rzeczy samej odgadł : Hanka Kowalczyków
kocha się w usmolonym szewskim czeladniku ,
Anulka Nasięźrzałów chce iść do klasztoru ,
Frania Paców śmiertelnych bliskim życzy chorób ,
Joaśka chce od przodu , Olka zaś - od tyłu ,
Kachna śmie wątpić w boską moc , dobro i siłę ,
Luśka chodzi na schadzki zaś pod krzak borówek
z kowalem (trójka dzieci!) od zeszły przednówek...
Przy Andzi burmistrzance strażnicy przerwali
i posłuszni rozkazom , wóz z budą zabrali.
\"Nie trzeba nam tu takich podłych przybłędziochów!
Nie wartyś uczciwego chleba , skoromocho!
Idź - może inne cię miasto albo wieś przygarnie!
A pokaż się znów u nas - skończysz bardzo marnie!\".
Magik związał węzełek skromny , głowę zwiesił
i powlókł się wśród szyderstw drogą u przylesia ;
lecz wiedział , że jednego gawiedzi nie wyznał :
z dziewcząt każda się wyrwać chciała na obczyznę ,
na szemrzące wyraje , byle dalej pługa
i młodzieńców topornych jak błędne ślepugi.
Przeto skrył się - i czeka na panieński tłumek :
noc srebrzysta minęła , złotawe poszumy
jaworowe o wschodzie , południe palące -
aż wreszcie się doczekał i ujrzał idące.
Wyskoczył więc na ścieżkę , kurz z nim jak poświata!
\"Miłe - w dalekie kraje o zmroku wylatam
na skrzydłach borealnych , na szumach widmowych ,
w rozpluskanej zmywając rzece z siebie słowa.
Któraż mi towarzyszyć pragnie w tej podróży?
Która w ułudną tajnię ze mną chce się wnurzyć?\".
Elżbietka - już uciekła , Halszka - zawahana ,
Marta - woli odłożyć decyzję do rana ,
Anulka wali w oczy : \"Ja się ciebie boję.
Patrzysz na mnie - a jakbyś nożem w środku kroił.
Obrzucisz tylko wzrokiem - znasz najskrytsze myśli!
A gdy cię taka zrani - w jakiż znój mnie wyślesz?
A gdy poznasz do głębi - cóż do odkrywania?
Miałażbym tylko w rżnięciu być - nigdy w pytaniach?\".
I zaskowyczał magik w strachu przed ich wiarą ;
nie wie - jak ma tłumaczyć , że to żadne czary?
Że patrzeć na patrzenia starczy do tej wiedzy ,
a głębiej - ślepnie każdy jak kret czarny z miedzy?
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
Pozdrawiam.
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
Ani inne rzeczy.
Bo pewnego dnia żona umarła. Wdowiec obmył jej ciało w dziewięciu wodach i zawinął w najdelikatniej barwiony jedwab, ale wtedy umarła stała się tak piękna, że sił mu zabrakło, aby dokończyć pogrzebu.
Upadł koło zwłok i wydało mu się, że umiera.
Jestem martwy i nie mogę dopełnić obrządku. Zróbcie to za mnie! poprosił krewnych. Zasypcie nas oboje.
Przestań! to zbyt straszne! krzyknęli.
Zasypcie! płakał. Nie miejcie żalu, że przerzucam na wasze ramiona smutek grobu, a sam biorę tę odrobinę radości, jaką grób miewa dla tego, kto w nim spoczywa!
Krewni się nie chcieli zgodzić.
Wreszcie któryś starzec spojrzał na morze.
Nasi przodkowie powierzali umarłych morzu. Kto wie, dokąd płynęli? Prędzej morze pogodzi żywego z umarłą niż wnętrze ziemi.
Niech tak będzie! powiedział wdowiec. Nie chcę zostać daleko od niej, wolę być daleko razem z nią.
Więc przygotowano łódź bez pokładu, ułożono w niej zwłoki, mąż zepchnąwszy łódź na głębszą wodę wskoczył do środka. Wiatr poranny poleciał ku morzu, a z nim żagiel, a pod żaglem umarła i zapatrzony w nią małżonek. Wkrótce rozpłynęli się w nasiąkłych słońcem mgłach na widnokręgu, albo może w łzach patrzących z brzegu krewnych i przyjaciół, znajomych i nieznajomych.
Mąż nie widział dni ani nocy, tylko czasem ciemniało mu w oczach, jak z rozpaczy, albo jaśniało, jak z zachwytu nad urodą zmarłej. Te uczucia mieszały mu się z czasem. Wszystko prócz jej twarzy widział niejasno, jako bezkształtną szarość. Czas zmieszany z morzem przepływał za burtą łodzi, wiozącej dwoje umarłych : ciałem i duszą.
Aż kobieta zaczęła cuchnąć.
Wtedy mąż, odrętwiały już z bólu, ocknął się znowu na myśl o tej potwornej rzeczy, która była trudniejsza do zniesienia od samej śmierci. I cała rozpacz, do jakiej może być zdolny mężczyzna, wybuchła teraz dopiero, kiedy wykrzyknął :
Weź pół mojego życia!
I stało się, że umarła wzięła w tym momencie połowę życia, jakie było mu jeszcze przeznaczone. Ożyła. I w łodzi zapachniało od razu jaśminem i ciepłą skórą kobiecą.
Kiedy oderwali oczy od oczu, niedaleko widać było jakąś wysepkę.
Przybili do brzegu.
Spoczęli pod palmą bananową. Mąż położył głowę na jej kolanach i usnął, wyczerpany takim ogromem przeżyć. Żona chłonęła świat oczyma, które przez tyle dni widziały jedynie ciemność.
Wtedy opodal wysepki stanął parowiec.
Biały kapitan zobaczył na plaży mężczyznę, śpiącego z głową na kolanach śniadej kobiety. Była spowita w najbarwniejszy jedwab, który jej służył za całun, piękna urodą nie tylko własną, ale i śmierci. Oczy jej były głębsze niż nasze, ponieważ widziały nieistnienie. Wszystko się w niej wyrywało do życia, ponieważ zaznała zgonu. Kto umarł, nigdy już nie będzie taki, jak przedtem.
Kapitan zapragnął tej kobiety.
A ona odczuła to, jak nigdy w poprzednim życiu, i odpowiedziała na to, jak nigdy przedtem by nie odpowiedziała. Wsparła głowę śpiącego męża na kamieniu, wstała i poszła z kapitanem.
Kiedy mąż się zbudził, dym parowca rozmazywał się już na widnokręgu.
Miłość, która umiała sobie poradzić ze śmiercią, nie szczędzi wioseł. Porzucony mąż płynął siedem dni za parowcem, doganiając go z wolna, tak że dym jego był coraz wyraźniejszy. Ale dogonił ów statek dopiero w porcie zwanym Bangkulu. I tam dopiero jego żona i biały kapitan wyszli z kajuty, aby popatrzeć na miasto.
Człowiek z Roti wdarł się na pokład statku.
Załoga usiłowała go zatrzymać : ale czymże jest garstka białych marynarzy dla człowieka, który wziął górę nad śmiercią? Wyczytali to z jego twarzy i odstąpili. Stanął przed żoną i rzekł :
Nasza łódź czeka u burty. Pora wracać. Podziękuj białemu kapitanowi i chodź ze mną.
Kobieta odparła :
Nie znam ciebie i nie rozumiem twojej mowy. Jestem biała. Jestem żoną tego kapitana i byłam nią, odkąd żyję.
Jesteś blada od pieszczot śmierci i od tego, że tak długo nie wyglądałaś na słońce. Mimo to pozostałaś moją żoną. Nawet śmierć nie rozwi
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
lub podaj swoj gadu to moze przeslesz mi tą mapkę??
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie
oryginalna lokalizacja wpisu »
Zgłoś nadużycie