"Sponsoring jest narzędziem promocyjnym służą cym celom marketingowym. Przedsiębiorstwa wykorzystujące to narzędzie posługują się nim dla osiągnięcia korzyści pośrednio lub bezpośrednio wpływających na sprzedaż towarów lub usług. Jest to oczywiste dla firm sponsorujących. Nie zawsze jednak jest to oczywiste dla poszukujących sponsorów. Umiejętność pozyskiwania środków finansowych od sponsorów to umiejętność składania propozycji sponsorskich. Propozycji kreatywnych, policzalnych ale przede wszystkim zrozumiałych, odnoszących się do percepcji i potrzeb sponsora, a nie sponsorowanego." Sponsoring to ciekawa forma zdobywania środków na działalnośc, wyprawy i inne działania.Ciekawi mnie jednak fakt czemu nikt dotąd (tak mi się wydaje) nie zainteresował się różnymi konkursami na udzielenie dotacji na różne inicjatywy. W samej warszawie działa kilka instytucji które ogłaszają konkursy lub pod pewnymi warunkami udzielają wsparcia finansowego.
Szukam pomocnikow do napisania skutecznego podania o sponsoring wyprawy na Bukowine. Moze tzw sierotki chcialyby sie wlaczyc? Praca w zespole
Nie jest wiec to takie trudne, tylko musi byc kilka osob. Sama nie dam rady.
Zglaszajcie sie wiec do mnie jak najszybciej.
Kontakt w KIKu na Tabunie.
Krasnal, te niespodzianki zip z KIKu to (pewnie juz wiesz) wirusik. Nie otwierajcie tych zalacznikow. Ja juz ponosze przykre konsekwencje posiadania "zarazonego" komputera.
I (patrz: mail Stefana) nie mowcie, ze sieje panike informujac o tym.
Pozdro- Julka
P.S. W KIKu wisi lista, na ktora trzeba sie wpisywac, zeby wziac udzial w wyprawie na Bukowine.
P.S.II 25 marca (czwartek), w KIKu o 19:00 jest spotkanie z prezesem Cwim o Bukowinie, dowiemy sie dlaczego warto tam jechac, a jako rzecze Karol "warto wrocic tam, szczegolnie, ze nas tam jeszcze nie bylo"!
Pięć lat temu, na pieciolecie DB, Wojtek Radwański chciał wydać kwartalnik. Nic z tego nie wyszło, ale zdążył porosić mnie o opis początków. Napisałem mu go. Ten opis niedawno odnalazłem.
******************************
Tysiąc dni Drum Buna
Jeszcze cztery lata temu Drum Buna nie było. Nie istniał. Gdy rozpadała się grupa, gdy nie wchodziło się do kadry, gdy nie lubiło się żeglować - można było zapomnieć o KIKu. Poniedziałki zionęły pustką, w czwartki nie było brydża, w dziupli uczono języków obcych, video rdzewiało, polscy leśnicy spali spokojnie w pierwszych dniach maja, a bardzo wiele ludzi nie znało bardzo wielu innych. Myślała Zula, myśleli wychowawcy - i nic na to wymyślić nie potrafili. Były to dawne czasy, zimy były prawdziwe, Diana chodziła po tym padole, ludzi jeszcze nie klonowano...
U zarania była możliwość, aby coś zaistniało. I niczego poza tą możliwością nie było. A możliwość ta nabierała na sile. Stała się ona po mału tak silna, że było prawie już można mówić o chęci na zaistnienie. Kiedy ta chęć wzrosła niesamowicie - dusząc się w tym pustkowiu - zrodziła ona wrażenie, że wielkie rzeczy niedługo się staną. I wtedy znalazł się fundusz.
Fundusz był i brakowało tylko konsumentów ufundowanych zasobów finansowych. Wówczas kilkoro wychowawców dostało luźną propozycję wyjazdu gdzieś za owe zasoby. W uznaniu za pracę wychowawczą. Jacek zaproponował Rumunię - Bukowinę rumuńską - i tak zostało. Pojechało kilkanaście osób, po drodze - w pociągu - zwerbowali jeszcze Radka, który jechał co prawda w Bieszczady, ale paszport miał przy sobie i zmiana jednych gór na drugie nie sprawiała mu zbyt wielkiej różnicy.
Nikt nic w zasadzie o rumuńskiej Bukowinie nie wiedział: ani Paczuś, ani Dorota, ani Misiu, ani Cichy, ani Janeczka, ani Piszczat, ani Michał, ani sługa uniżony, ani żaden inny uczestnik. Dopiero na miejscu grono zrozumiało gdzie się znalazło. Już na granicy ukraińsko-rumuńskiej zaczęło być niesamowicie. Tam gdzie zwykle wzniosłe hasła o przodownikach pracy, władzy w rękach ludu, lub ilości dozwolonego przerzutu alkoholu upiękniają przejścia graniczne naszej części Europy - dumnie, acz mało poważnie widniał podświetlony napis: drum bun... Gdy wszyscy się podśmiewali z owego hasła - niewątpliwie o wzniosłej roli propagandowej, weszedł do autokaru poważny mundurowy i z całą powagą rzekł: „respectele mele”. Miast przytomnie odpowiedzieć „terefere kuku” grono KIKowców poturlało się z wrażenia, drgając w konwulsyjnym śmiechu. A to był dopiero początek Bukowiny rumuńskiej.
Góry. Piękne góry, częściowo jeszcze bukowe. Wyższe od Bieszczad i jakby bardziej wyrzeźbione. Niezdeptane góry, gdzie szlaków turystycznych nie ma, gdzie biegają misie i salamandry, gdzie jedna jedyna szosa przedziera się przez przełęcze i pozwala usłyszeć od czasu do czasu odgłos pojazdów dwudziestego wieku. Góry nieopisane, których ostatnie mapy powstawały w końcu XIX wieku, w odległym habsburskim Wiedniu, i których ksera udało się uzyskać na Uniwersytecie. Więc niby jak wszędzie - góry, potoki, zbocza, trawersy, granie i szczyty - a jednak coś innego, jednak coś niesamowitego, coś znamiennego, do czego nie da się porównać ani Beskidów, ani Wogezów, ani Alp lub Apeninów.
Ludzie. W pięknych, drewnianych wioskach, żyją ludzie. W czystych i zadbanych obejściach. W rzeźbionych i malowanych domkach. A ludzie żyją tam najróżniejsi: Rumuni, Huculi, Polacy, Niemcy, Rusini, Lipowianie, Cyganie, Słowacy, Żydzi,... Żyją harmonijnie, w zgodzie, bez fanatyzmu. I piękno tego ludu jest jak witraż katedralny, bo wszyscy żyją po swojemu, a jednak razem. Każdy ma swe miejsce i nie szuka szkody bliźniego. A przecież tak być nie musi, mogliby się oskarżać, podchodzić, okradać, mordować... Przecież tam, za oświeconymi przez dobre słońce szczytami Rarau, za licznymi górami, właśnie w tym czasie w wielokulturowej krwi tonęła Jugosławia.
Monastyry. Co pewien czas, schodząc z góry, na obrzerzach spokojnej wsi widać potężną budowlę otoczoną murami. Miejsc takich, z średniowiecza w XX wiek przeniesionych, jest na Bukowinie kilka i każde czymś innym zaskakuje. To miejsca bez czasu - monastyry. Gdy świat cały buduje swe świątynie na górce, na skałce, na wzniesieniu (niektórzy siadają wręcz na słupach)... bukowińskie monastyry są położone w dolinach. Gdy prawosłąwie nie dba zbytnio o zewnętrzną stronę cerkwii - bukowińskie monastyry są całkiem pokryte polichromiami na zewnątrz. Piętrzą się więc malowidła świętych, anachoretów, męczenników, filozofów. Zaskakują reprezentacje żywota Maryji. W zadumę wpędzają monumentalne freski sądu czasów ostatecznych. Znad murów, z wieży, kilka razy dziennie słychać szybki, rytmiczny klekot. Gdy świat cały duszą dzwony rozdźwięcza - na Bukowinie mnisi i mniszki udeżają w drewnianą listwę.
I tam właśnie fundusz i los rzuciły naszych ludzików. Chodzili, zwiedzali, oglądali, poznawali... Zarazem próbowali rozmawiać z góralami, których wielokulturowa codzienność nauczyła wielu języków. Gościnność onieśmielała. Pogoda sprzyjała. Po mału rodził się zalążek wspólnego ducha.
Siekiera, gitara, namiot, plecak, obóz zrobił cichy Jacek... Znów buty, buty, buty: tupot nóg... I tak dalej, und zu weiter, et cćtera... Aż upłyneło kilkanaście cudownych dni. Wiara pod koniec zajechała jeszcze do Bukaresztu, wszak Warszawiacy muszą po pewnym czasie jakąś stolicę odwiedzić. Tam spano w Domu Polskim, chadzano po dzielnicach willowych o stylu secesyjnym mogącym doprowadzić bez mała cały Wiedeń do zazdrosnej serca palpitacji. Podziwiano to co Rumunia proponowała: tak więc na obiady odwiedzano pizzerie, za pamiątki służyły berety o stylu baskijskim, a piszący te słowa (sługa uniżony) przywiózł sobie dodatkowo pirackie kasety Hendrixa i Stonesów. Ostatniego wieczoru chiano spędzić czas razem, rozeszli się więc wszyscy w różnych kierunkach, gwoli zorientowania się co można zrobić w Bukareszcie nocą. Po powrocie zwiadowców, poddane zostało pod głosowanie: filharmonia, teatr, pantonima, muzeum, opera, wystawa,... Zwycieżyli jednogłośnie „Flinstonesi” w najbliższym kinie. Yaaaabadabadooo! Wynajęto cały jeden rząd i tylko - nic nie rozumiejąc po rumuńsku - śmiano się do rozpuku, acz w zupełnie innych chwilach niż cała reszta sali.
Powrót stopem via Węgry. Parami, w jakieś dwadzieścia godzin... No i koniec wakacji. No właśnie: koniec,... nie ma już nic,... jesteśmy wolni,... możemy iść... no to drum bun!!! A może by tak inaczej, zupełnie inaczej. Może by tak razem... Więc zaczęła się cała seria zebrań długo w nocy trwających. Ustalano mozolnie, w toku rozmów i dyskusji, wygląd tego - co jeszcze nie istniało. Wiedziano, że musi być fajne, że musi być swoje, że musi być licealno-studenckie, że nie będzie miało prawa ponad sumieniami ni mundurka. I jeszcze żeby przyciągało fajnych ludzi, i żeby uczyło, i żeby miało dużą wartość... W końcu wyszło, że będzie to sekcja w Klubie, że będzie to coś nowego, coś naszego, coś dla dzieci z naszych grup i tych następnych jeszcze młodszych. Co nadejdą. Może dlatego po kilku godzinach szukania nazwy, która nie brzmiałaby równie głupio jak Sekcja Młodych Intelektualistów Katolickich (SMIK), gdy ktoś tam (skromnie i uniżenie) pisnął Drum Bun, to się przyjęło bardzo szybko. Drum Bun to tyle co Dobrej Drogi, lub Dobra Droga. I chyba jest drogą nienajgorszą.
bardzo ciekawe Piotrze, milo się czyta i daje duzo do wiadomosci. sam nie wiem co napisac, jestem naprawde zaskoczony tym tekstem, podoba mi sie i brak mi juz słow. az chce sie jechac. pozdrawiam axe krsnl
czytaliscie, czytaliscie
choc... z tzw drugiej reki. Nie wiem, czemu, ale jestem pomijana wsrod bezposrednich adresatow tych maili. Mam sie czuc sierotka wyrzucona?
czytaliscie mejla od karola aprops "Bukovina reloaded"? a nie mowilem, ze bedzie wyjazd do Rumunii? niestety,ja na niego pewnie nie pojade,i bardzo zaluje,ale juz mam inne plany.ale to moze byc cos naprawde duzego i niezlego.reaktywacja po prostu.a moze i rewolucje.
widze,ze wspolne wnioski i zgoda,do ktorej doszlismy,wygasila dyskusje?
czy tez przeniosla na inne pole?
mam tylko pytanie: czy, gdzie i kiedy odbedzie sie zebranie o obchodach X-cio lecia?
dzieki, dobrej nocy zycze
my bylysmy sierotki ..hehe i nie wiem skad pisalysmy..albo z kiku zlbo z mojego domu..ale raczej to drugie.. aczkolwiek watpie zeby domestosem byl ktos z mojego domu..ze stefanem odstatnio sie smielismy z tego waszego domestosa..ale ja nic nie wiem.
A jak sie laczymy z KIKu? moze przez neostrade? bo mi sie zdaje, ze Domestos mogl pisac z KIKu. Stad ta zbieznosc IP.
Ale wrocmy do dyskusji, bo jakos zgasla.
80.54.4.154 z tego IP w dniu 10 stycznia pisaly sierotki he he jak i domestos. W odstepie kilku godzin co prawda, ale mimo wszystko... Domestosie, prawie cie mamy! Mieszkasz gdzies na Frenkla lub w okolicy, tyle juz wiem
oryginalna lokalizacja wpisu »
Nie jest wiec to takie trudne, tylko musi byc kilka osob. Sama nie dam rady.
Zglaszajcie sie wiec do mnie jak najszybciej.
Kontakt w KIKu na Tabunie.
oryginalna lokalizacja wpisu »
I (patrz: mail Stefana) nie mowcie, ze sieje panike informujac o tym.
Pozdro- Julka
P.S. W KIKu wisi lista, na ktora trzeba sie wpisywac, zeby wziac udzial w wyprawie na Bukowine.
P.S.II 25 marca (czwartek), w KIKu o 19:00 jest spotkanie z prezesem Cwim o Bukowinie, dowiemy sie dlaczego warto tam jechac, a jako rzecze Karol "warto wrocic tam, szczegolnie, ze nas tam jeszcze nie bylo"!
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
******************************
Tysiąc dni Drum Buna
Jeszcze cztery lata temu Drum Buna nie było. Nie istniał. Gdy rozpadała się grupa, gdy nie wchodziło się do kadry, gdy nie lubiło się żeglować - można było zapomnieć o KIKu. Poniedziałki zionęły pustką, w czwartki nie było brydża, w dziupli uczono języków obcych, video rdzewiało, polscy leśnicy spali spokojnie w pierwszych dniach maja, a bardzo wiele ludzi nie znało bardzo wielu innych. Myślała Zula, myśleli wychowawcy - i nic na to wymyślić nie potrafili. Były to dawne czasy, zimy były prawdziwe, Diana chodziła po tym padole, ludzi jeszcze nie klonowano...
U zarania była możliwość, aby coś zaistniało. I niczego poza tą możliwością nie było. A możliwość ta nabierała na sile. Stała się ona po mału tak silna, że było prawie już można mówić o chęci na zaistnienie. Kiedy ta chęć wzrosła niesamowicie - dusząc się w tym pustkowiu - zrodziła ona wrażenie, że wielkie rzeczy niedługo się staną. I wtedy znalazł się fundusz.
Fundusz był i brakowało tylko konsumentów ufundowanych zasobów finansowych. Wówczas kilkoro wychowawców dostało luźną propozycję wyjazdu gdzieś za owe zasoby. W uznaniu za pracę wychowawczą. Jacek zaproponował Rumunię - Bukowinę rumuńską - i tak zostało. Pojechało kilkanaście osób, po drodze - w pociągu - zwerbowali jeszcze Radka, który jechał co prawda w Bieszczady, ale paszport miał przy sobie i zmiana jednych gór na drugie nie sprawiała mu zbyt wielkiej różnicy.
Nikt nic w zasadzie o rumuńskiej Bukowinie nie wiedział: ani Paczuś, ani Dorota, ani Misiu, ani Cichy, ani Janeczka, ani Piszczat, ani Michał, ani sługa uniżony, ani żaden inny uczestnik. Dopiero na miejscu grono zrozumiało gdzie się znalazło. Już na granicy ukraińsko-rumuńskiej zaczęło być niesamowicie. Tam gdzie zwykle wzniosłe hasła o przodownikach pracy, władzy w rękach ludu, lub ilości dozwolonego przerzutu alkoholu upiękniają przejścia graniczne naszej części Europy - dumnie, acz mało poważnie widniał podświetlony napis: drum bun... Gdy wszyscy się podśmiewali z owego hasła - niewątpliwie o wzniosłej roli propagandowej, weszedł do autokaru poważny mundurowy i z całą powagą rzekł: „respectele mele”. Miast przytomnie odpowiedzieć „terefere kuku” grono KIKowców poturlało się z wrażenia, drgając w konwulsyjnym śmiechu. A to był dopiero początek Bukowiny rumuńskiej.
Góry. Piękne góry, częściowo jeszcze bukowe. Wyższe od Bieszczad i jakby bardziej wyrzeźbione. Niezdeptane góry, gdzie szlaków turystycznych nie ma, gdzie biegają misie i salamandry, gdzie jedna jedyna szosa przedziera się przez przełęcze i pozwala usłyszeć od czasu do czasu odgłos pojazdów dwudziestego wieku. Góry nieopisane, których ostatnie mapy powstawały w końcu XIX wieku, w odległym habsburskim Wiedniu, i których ksera udało się uzyskać na Uniwersytecie. Więc niby jak wszędzie - góry, potoki, zbocza, trawersy, granie i szczyty - a jednak coś innego, jednak coś niesamowitego, coś znamiennego, do czego nie da się porównać ani Beskidów, ani Wogezów, ani Alp lub Apeninów.
Ludzie. W pięknych, drewnianych wioskach, żyją ludzie. W czystych i zadbanych obejściach. W rzeźbionych i malowanych domkach. A ludzie żyją tam najróżniejsi: Rumuni, Huculi, Polacy, Niemcy, Rusini, Lipowianie, Cyganie, Słowacy, Żydzi,... Żyją harmonijnie, w zgodzie, bez fanatyzmu. I piękno tego ludu jest jak witraż katedralny, bo wszyscy żyją po swojemu, a jednak razem. Każdy ma swe miejsce i nie szuka szkody bliźniego. A przecież tak być nie musi, mogliby się oskarżać, podchodzić, okradać, mordować... Przecież tam, za oświeconymi przez dobre słońce szczytami Rarau, za licznymi górami, właśnie w tym czasie w wielokulturowej krwi tonęła Jugosławia.
Monastyry. Co pewien czas, schodząc z góry, na obrzerzach spokojnej wsi widać potężną budowlę otoczoną murami. Miejsc takich, z średniowiecza w XX wiek przeniesionych, jest na Bukowinie kilka i każde czymś innym zaskakuje. To miejsca bez czasu - monastyry. Gdy świat cały buduje swe świątynie na górce, na skałce, na wzniesieniu (niektórzy siadają wręcz na słupach)... bukowińskie monastyry są położone w dolinach. Gdy prawosłąwie nie dba zbytnio o zewnętrzną stronę cerkwii - bukowińskie monastyry są całkiem pokryte polichromiami na zewnątrz. Piętrzą się więc malowidła świętych, anachoretów, męczenników, filozofów. Zaskakują reprezentacje żywota Maryji. W zadumę wpędzają monumentalne freski sądu czasów ostatecznych. Znad murów, z wieży, kilka razy dziennie słychać szybki, rytmiczny klekot. Gdy świat cały duszą dzwony rozdźwięcza - na Bukowinie mnisi i mniszki udeżają w drewnianą listwę.
I tam właśnie fundusz i los rzuciły naszych ludzików. Chodzili, zwiedzali, oglądali, poznawali... Zarazem próbowali rozmawiać z góralami, których wielokulturowa codzienność nauczyła wielu języków. Gościnność onieśmielała. Pogoda sprzyjała. Po mału rodził się zalążek wspólnego ducha.
Siekiera, gitara, namiot, plecak, obóz zrobił cichy Jacek... Znów buty, buty, buty: tupot nóg... I tak dalej, und zu weiter, et cćtera... Aż upłyneło kilkanaście cudownych dni. Wiara pod koniec zajechała jeszcze do Bukaresztu, wszak Warszawiacy muszą po pewnym czasie jakąś stolicę odwiedzić. Tam spano w Domu Polskim, chadzano po dzielnicach willowych o stylu secesyjnym mogącym doprowadzić bez mała cały Wiedeń do zazdrosnej serca palpitacji. Podziwiano to co Rumunia proponowała: tak więc na obiady odwiedzano pizzerie, za pamiątki służyły berety o stylu baskijskim, a piszący te słowa (sługa uniżony) przywiózł sobie dodatkowo pirackie kasety Hendrixa i Stonesów. Ostatniego wieczoru chiano spędzić czas razem, rozeszli się więc wszyscy w różnych kierunkach, gwoli zorientowania się co można zrobić w Bukareszcie nocą. Po powrocie zwiadowców, poddane zostało pod głosowanie: filharmonia, teatr, pantonima, muzeum, opera, wystawa,... Zwycieżyli jednogłośnie „Flinstonesi” w najbliższym kinie. Yaaaabadabadooo! Wynajęto cały jeden rząd i tylko - nic nie rozumiejąc po rumuńsku - śmiano się do rozpuku, acz w zupełnie innych chwilach niż cała reszta sali.
Powrót stopem via Węgry. Parami, w jakieś dwadzieścia godzin... No i koniec wakacji. No właśnie: koniec,... nie ma już nic,... jesteśmy wolni,... możemy iść... no to drum bun!!! A może by tak inaczej, zupełnie inaczej. Może by tak razem... Więc zaczęła się cała seria zebrań długo w nocy trwających. Ustalano mozolnie, w toku rozmów i dyskusji, wygląd tego - co jeszcze nie istniało. Wiedziano, że musi być fajne, że musi być swoje, że musi być licealno-studenckie, że nie będzie miało prawa ponad sumieniami ni mundurka. I jeszcze żeby przyciągało fajnych ludzi, i żeby uczyło, i żeby miało dużą wartość... W końcu wyszło, że będzie to sekcja w Klubie, że będzie to coś nowego, coś naszego, coś dla dzieci z naszych grup i tych następnych jeszcze młodszych. Co nadejdą. Może dlatego po kilku godzinach szukania nazwy, która nie brzmiałaby równie głupio jak Sekcja Młodych Intelektualistów Katolickich (SMIK), gdy ktoś tam (skromnie i uniżenie) pisnął Drum Bun, to się przyjęło bardzo szybko. Drum Bun to tyle co Dobrej Drogi, lub Dobra Droga. I chyba jest drogą nienajgorszą.
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
Szczoteczki w dłoń!
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
pozdro- Julia
oryginalna lokalizacja wpisu »
choc... z tzw drugiej reki. Nie wiem, czemu, ale jestem pomijana wsrod bezposrednich adresatow tych maili. Mam sie czuc sierotka wyrzucona?
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
czy tez przeniosla na inne pole?
mam tylko pytanie: czy, gdzie i kiedy odbedzie sie zebranie o obchodach X-cio lecia?
dzieki, dobrej nocy zycze
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »
Ale wrocmy do dyskusji, bo jakos zgasla.
oryginalna lokalizacja wpisu »
oryginalna lokalizacja wpisu »